Komentarze: 1
Pełnia
Młoda kobieta spojrzała na ciemnogranatowe niebo rozświetlone bladymi
gwiazdami i mocniej otuliła się wełnianą chustą. Tej październikowej
nocy księżyc świecił niezwykle jasno nad lasami Ratelinu i sprawiał, że
wszystko wokół wyglądało niesamowicie. Srebrzysta poświata ślizgała się
między gałęziami iglastego zagajnika i leniwie pełzła po ciele kobiety.
Dziewczyna zadrżała, gdy promienie księżyca musnęły jej bladą twarz.
Skuliła się okrywając nagie łydki grubą, wełnianą spódnicą i obejmując
kolana rękami. W lesie toczyło się nocne życie. Co jakiś czas słuchać
było pohukiwanie sów i ujadanie lisów. Dziwne szelesty towarzyszyły
skradającym się wśród leśnego poszycia zwierzętom, ale kryjówkę kobiety
wszystkie żywe stworzenia omijały z daleka. Była wszak pełnia.
Dziewczyna nie pamiętała już, że istniało jakiekolwiek życie nie
uzależnione od faz księżyca. Minęło zaledwie kilkanaście miesięcy, a
jej wydawało się, że to wieczność.
Dziewczyna zadrżała. Wtuliła twarz, w pachnący minionym latem mech, by
zdusić jęk. Słyszała szum krwi w skroniach i czuła ból tak potworny, że
pragnęła tylko krzyczeć.
„Dlaczego z tym walczysz?” – pytała samą siebie każdego miesiąca, gdy
uciekała do lasu, tam gdzie nikt nie mógł jej znaleźć podczas pełni.
I gdzie nikogo nie mogła skrzywdzić.
„Nie wygrasz z tym.”
Wiedziała o tym bardzo dobrze, ale dławiła krzyk w gardle zagryzając
usta do krwi i drżąc na całym ciele. Bo mimo mijającego czasu nie
pogodziła się z tym, kim się stała i w tej beznadziejnej walce
pokładała resztki złudnej nadziei, że być może jej upór coś zmieni.
„Bądź mądra i łagodna” – to podobno były słowa jej matki, której młoda kobieta nie mogła pamiętać.
Podobno była do niej bardzo podobna, a przynajmniej tak twierdził
ojciec. Miała takie same rudo – złote włosy i takie same pełne życia
oczy, ale na pewno różniło ją od matki to, kim była. Vasera Ravin do
końca pozostała bohaterką, Trynne – jej córka – herosem nigdy nie była.
„Miej światło w sercu, Trynne” – to także słowa matki.
Tak przynajmniej twierdziła Sabrila, a jej kobieta zawsze wierzyła.
Kapłanka nigdy nie okłamała ani jej, ani jej brata – Ratelina, choćby
prawda była najbardziej bolesna. Także, gdy młoda księżniczka musiała
opuścić dom swego ojca – Selian, kapłanka nie odwróciła się od niej,
ale uświadomiła że czeka ją ciężkie życie. To Trynne odsunęła się od
piastunki, a także swojej jedynej rodziny – ojca i brata, choć oboje
chcieli dla niej jak najlepiej.
Rudowłosa nie wytrzymała bólu. Jej krzyk przeleciał nad lasem
oznajmiając, że comiesięczny koszmar księżniczki właśnie się zaczął.
Driady skupiły się wokół świętego dębu i szeptały między sobą
przerażone. Mimo tych miesięcy nie przyzwyczaiły się do mrożących krew
w żyłach krzyków. Nad głowami mieszkanek drzew fruwały wróżki wyrwane
ze snu, błyskając skrzydełkami w mroku nocy jak błędne ogniki. Cały las
drżał z przerażenia.
Trynne oddychała chrapliwi, a po jej policzkach toczyły się łzy.
Dlaczego to ją spotkało? Cóż złego uczyniła, że niegdyś piękny księżyc
budził jej strach i rozpacz? Ojciec stał się przez nią obiektem drwin i
choć nic jej o tym nie wspominał, ona wiedziała. Słyszała, że
czarnoksiężnicy i możnowładcy pytają o tajemniczą chorobę księżniczki i
robią wiele sugerujące aluzje. Ratelin też przeżywał to wszystko,
chociaż po nim niczego nie było widać. Sądził, że jest odpowiedzialny
za stan siostry, a ona po prostu była głupia. Broniła swojego psa,
którego zagryzł wilk, choć wiedziała, że ukochane zwierzę jest już
martwe. Powinna była zauważyć, że nie walczy z leśnym stworzeniem, ale
z bestią, zbyt dużą, by być tylko wilkiem. Trynne nigdy nie dowiedziała
się, co jej brat czuł, gdy niósł do zamku jej zakrwawione ciało. Nie
wiedziała, o czym myślał, gdy biegł po schodach i wołał Sabrilę. Czy
sprawdzał, czy młodsza siostra jeszcze żyje, czy też bał się to robić,
by nie okazało się, że już jest martwa? Czy potem żałował, że się tak
nie stało, gdy usłyszeli wyrok medyka? A może sądził, że zawiódł matkę
pozostawiając siedemnastoletnią siostrę bez opieki? A Trynne była po
prostu głupia sądząc, że nastolatka poradzi sobie z bestią. Za swoją
głupotę miała płacić do końca życia, bo mimo wysiłków brata i ojca, jej
„choroba” była nieuleczalna. Rudowłosa znów wrzasnęła, chwytając się w
pół. Skuliła się na mchu i zamknęła oczy.
„Po co ja z tym walczę?” – pomyślała i poddała się, tak jak każdej pełni.
Ciało dziewczyny zadrżało, tak jakby mięśnie zaczęły żyć własnym
życiem. Serce księżniczki biło jak oszalałe nie mogąc nadążyć za
zmianami w organizmie. Słychać było trzask kości i wrzaski, a potem
jedynie jęki kobiety. To była jej decyzja, by wyjechać z Selian,
ponieważ uznała, że tak będzie dla wszystkich najlepiej. Ratelin
poszukał jej miejsca w swoim księstwie, wśród Wardów. Był to dziwny lud
twardych, nie okazujących uczuć potężnych wojowników i czarodziei,
gdzie jednak kobiety otaczano ogromnym szacunkiem. Przyjęli księżniczkę
bez zbędnych pytań, obiecując jej opiekę. Przez innych mieszkańców
Kontynentu, Wardowie uważani byli za potwory, a ona stała się ich
królową, bo też była potworem.
Rudowłosa klęknęła dusząc ciężko, przeryła dłońmi ziemię, wyrywając
kępy mchów. Wygięła grzbiet, a z jej ust wydobył się głośny jęk, który
wkrótce zmienił się w wycie. Trynne opadła na bok dysząc ciężko.
Ubranie krępowało jej ruchy, ale łatwo zdołała się z niego wyswobodzić.
Zawsze tak było. Musiała przeczekać ból, a potem mogła cieszyć się
nocą, węszyć i wyć do księżyca. Tak jak prawdziwy wilk. Albo wilkołak.
Bieg – tylko to się liczyło. Była wiosna, ciepła i łagodna, a wszystko
wokół pachniało zachęcająco. Trynne wyczuła woń driady i przez chwilę
biegła jej tropem chcąc sprawdzić, czy faktycznie leśna boginka ma
sukienkę z paproci, ale potem uznała, że jest głodna i zaczęła węszyć
za zającem. Nagle przystanęła czując coś zupełnie nowego. Przez kilka
lat swojej likantropii zdołała poznać las, jak własną kieszeń i mało co
mogło ją zaskoczyć, ale tego zapachu nie znała. To było coś nowego,
obcego, intrygującego. Posiłek mógł zaczekać. Trynne biegła starając
się rozpoznać zapach i przypisać go do jakiegoś konkretnego stworzenia.
Ze zdziwieniem zauważyła, że znalazła się na jakiejś polanie. Zupełnie
zapomniała, że potrafi tak szybko biegać. Rozejrzała się i próbowała
złowić trop. Jest! Uniosła głowę i przestraszyła się. Na młodym mchu
leżał wilk o jasnej sierści i obserwował ją. Nie wiedziała, jakie ma
wobec niej zamiary, więc postanowiła być ostrożna. Jego sierść
przypominała Trynne promienie słońca przenikające przez liście w
słoneczny dzień. Poza tym nieznajomy pachniał tak przyjemnie. Nieśmiała
pomachała ogonem, gotowa uciec gdyby tylko okazał jej wrogość. Wilk nie
zawarczał na nią, więc podeszła zaciekawiona bliżej. Wstał z gracją i
podszedł do niej obwąchując ją równie zaintrygowany, ale w jego ruchach
nie było wahania widocznego w zachowaniu wilczycy.
„To twój las” zauważył.
„Czasem tu mieszkam” odparła.
„Teraz należy i do mnie” oznajmił.
Nie śmiała się sprzeciwić, ponieważ był od niej większy, silniejszy i był samcem – przewodnikiem stada.
Biegali całą noc, walczyli dla zabawy i polowali wspólnie. Trynne
pierwsza się zreflektowała widząc jaśniejące niebo. W rudawej sierści
miała pełno igliwia i trawy, zresztą podobnie jak jej towarzysz. Ale
noc wspólnych harców dobiegła końca i należało wracać do ludzkich
osiedli.
„Muszę już iść” wstała otrzepując się.
„Zostań” poprosił, choć to on był z nich silniejszym osobnikiem.
„Nie mogę. Wybacz” zamachała nieśmiało ogonem.
„Jestem taki jak ty”.
Nie zrozumiała, o co mu chodzi zbyt przestraszona upływającym do świtu
czasem. Zaskomlała cicho czując ból towarzyszący przemianie. Chciała
uciec, byle tylko on nie widział, ale wilk chwycił ją zębami za kark i
przydusił do ziemi, tak jak suka przywołuje do porządku niesfornego
szczeniaka. Zaskomlała ponownie, ale jej nie puścił. Ruda wilczyca
poddała mu się, bo mięśnie odmówiły jej posłuszeństwie. Polizał ją po
obolałym karku i położył się obok niej. Trynne nie zwracała już na
wilka uwagi, powalona bólem. Gdzieś na granicy jej świadomości kołatała
myśl, że obudzi się naga i bezbronna u boku drapieżnika. Przypuszczała
jednak, że zwierzę ucieknie bojąc się zapachu człowieka, tak jak
wszyscy dzicy mieszkańcy lasu, instynktownie. Wilk nie zrozumie, że nie
chciała go oszukać. Że cieszyła się z towarzystwa i pragnęła, by każdej
nocy przemiany mogli cieszyć się swoją obecnością. Zaskomlała cicho, a
potem zemdlała z bólu.
Trynne obudziła się obolała, jak zawsze po przemianie nie do końca
świadoma, czy jest wilkiem, czy człowiekiem. Chciała wstać, ale coś
krępowało jej ruchy. Zareagowała jak wilk, próbując zębami poszarpać
materię. Uświadomiła sobie jednak, że przecież ma już dłonie, a później
przypomniała sobie, że jest naga i powinna drżeć z zimna, tak jak co
miesiąc. Owinięto ją w połatany, jednak ciepły płaszcz i ułożono w
pobliżu niewielkiego ogniska. Kto to mógł zrobić? Może ktoś znalazł ją
w środku lasu i postanowił jej pomóc?
- Mówiłem ci, że jestem taki jak ty – usłyszała łagodny, męski głos.
Spojrzała w kierunku źródła dźwięku. Zobaczyła mężczyznę koło
trzydziestki, o ogorzałej twarzy, miodowych włosach do ramion i
bursztynowych, bardzo łagodnych oczach. Ubranie miał zabrudzone i
połatane, tak jak wędrowcy, którzy przemierzają Damaran wzdłuż i
wszerz. Twarz miał wychudzoną i był wyraźnie zmęczony. Nieznajomy
pogrzebał patykiem w ognisku i obrócił prowizoryczny rożen, na którym
piekł niewielką kuropatwę.
- Kim jesteś? – zapytała cicho, zaintrygowana.
- Jeśli pytasz o moje imię, zwę się Caspian. Jeśli pytasz o to, czym
jestem, to odpowiem, że wilkołakiem – zamilkł. – Pomyślałem, że
będziesz głodna, kiedy się obudzisz. Ja zawsze jestem – dodał ciszej.
- Nigdy nie spotkałam drugiego...wilkołaka – powiedziała ostrożnie.
- Nie jest nas tak dużo, jak się wydaje. Niewielu przeżywa atak i to dlatego.
Trynne poczuła się niezręcznie. Siedziała w środku lasu z nieznajomym
mężczyzną, naga i bezbronna, i rozmawiała o likantropii. To nic, że jej
rozmówca doskonale wiedział, o czym mówiła. Przez te kilka lat swojej
„chory” księżniczka nauczyła się nikomu nie ufać i stroniła od innych
ludzi, ale on był przecież taki jak ona. Nagle zarumieniła się
gwałtownie, bo przez to wszystko zapomniała o dobrych manierach.
- Jestem Trynne – przedstawiła się. – Poznałeś mnie? – uniosła się na łokciu przytrzymując płaszcz przy szyi.
- Od razu. Jesteś młodym wilkołakiem.
- Trzy lata – powiedziała z goryczą.
- Masz szczęście. Ja już prawie trzydzieści.
- Mieszkasz w pobliżu? – zapytała z troską; doskonale wyobrażała sobie, co on przeżył przez te trzydzieści lat.
- Nie mieszkam nigdzie – odparł i zamilkł zajmując się upieczoną kuropatwą.
Trynne pomyślała sobie, że ona ma szczęście. Ma gdzie mieszkać, ma
ludzi, którzy się o nią troszczą, a niedogodność swojego stanu
przeczekuje w lesie. Wszyscy o nią dbają i próbują ulżyć w cierpieniu,
bo wielokrotnie, gdy wyła z bólu, docierały do niej odległe echa pieśni
pocieszenia driad.
- Wiem, że ta propozycja może zabrzmieć wieloznacznie, ale bądź moim
gościem – użyła starożytnego zaproszenia; uśmiechnęła się lekko. –
Nagiej kobiecie się nie odmawia.
- Jakoś nie zauważyłem – uśmiechnął się lekko. – Z przyjemnością przyjmę twoje zaproszenie.
Wiele lat później, gdy Trynne przypominała sobie tamtą pełnię, cieszyła
się, że zaproponowała Caspianowi gościnę. Nigdy nie żałowała swojej
decyzji. Oczywiście nie od razu sobie zaufali, ale wolno budowali
między sobą więź, którą umocniło wspólne przekleństwo. Wardowie za
całkiem naturalną uznali ich przyjaźń, a potem miłość. Caspian okazał
się ciepłym, serdecznym człowiekiem, łagodnym i uczynnym, mimo
brzemienia, które spoczywało na jego barkach. Trynne nigdy nie
żałowała, że zdecydowała się z nim związać, mimo różnicy wieku i mimo
likantropii. Pokochała Caspiana zarówno jako ludzkiego towarzysza, jak
i wilczego partnera i jedyną rzeczą, której żałowała było to, że nie
mogła obdarzyć swego męża potomstwem. Przekleństwo uczyniło ją
niezdolną do donoszenia zarówno wilczej, jak i ludzkiej ciąży, mimo
modłów i ziół podstarzałej Sabrilii, mimo kuracji wielu medyków i mimo
zaklęć Wardów. Trynne uśmiechnęła się. Mimo tego warto było z nim
spędzić ponad dwadzieścia lat.
- Córeczko, jak się czujesz? – ojciec mimo podeszłego wieku nadal zachował młodzieńczą sylwetkę i energiczny krok.
Wszedł do komnaty szybko z troską widoczną na niemal niezmienionej przez czas twarzy.
- Jak do tego doszło? – zapytała spokojnie nie odwracając wzroku od różanego ogrodu widocznego za oknem.
- To byli zabobonni chłopi – zająknął się. – Caspian nie miał szans z
ich furią. Naprawdę chcesz o tym słuchać? – zapytał z troską.
- Muszę wiedzieć jak zginął – odparła cicho, jakby było to oczywiste.
- Zapędzili go do jakiejś stodoły i zadźgali widłami.
Kobieta zamknęła oczy. Król podszedł do córki i położył dłonie na jej
ramionach. Nie poznał jej, kiedy przybyła do Selian na wieść o śmierci
męża. Blada, wychudzona, wydawała się bardzo drobna w prostej, czarnej
sukni. I bardzo spokojna. Właśnie ten spokój sprawiał, że król bał się
o swoją córkę.
- Zmienił się po śmierci? – spytała zamyślona.
- Tak. Ratelin odprawił obrzędy.
- Do końca nie chciał nikogo skrzywdzić – powiedziała rozumiejąc więcej, niż on.
Przecież wilkołaki utożsamiano, słusznie zresztą, z pierwotną, dziką i
nieokiełznaną siłą natury. Caspian mógł uciec, ale za cenę czyjegoś
zdrowia lub życia, a ta wydała mu się za wysoka.
- Trynne, córeczko...- w głosie króla słychać było ból i troskę.
Uśmiechnęła się lekko odwracając od okna w stronę ojca.
- Nie mówiłeś do mnie „córeczko” od tego dnia, kiedy pogryzł mnie wilkołak.
Mężczyzna milczał patrząc na córkę ze smutkiem. Na jego pięknej twarzy
pojawiły się zmarszczki, cecha tak niepodobna do istot jego rasy.
- Caspian – odchrząknęła, by nie słychać było tłumionego płaczu w jej
głosie – był silniejszy, niż ja. Bez niego jestem tylko potworem.
- Nie mów tak, Trynne.
- To prawda – odparła ze smutnym uśmiechem. – To on musiał
powstrzymywać moją żądzę mordu podczas przemian. Ja jego nigdy. Bez
niego...- urwała. – Wyjeżdżam ojcze – złożyła na jego policzku zimny
pocałunek. – Wkrótce pełnia. Nie martw się o mnie.
Widać było, że król chce coś powiedzieć, ale nie znajdował odpowiednich
słów. Uścisnął tylko zimne dłonie swojej córki i pozwolił jej wyjść z
komnaty.
Kilka dni później, podczas pełni, w okolicy portu Ravlon, w pobliżu
zdradliwej zatoki, w której pełno było podmorskich raf i ostrych skał,
dało się słyszeć rozpaczliwe wilcze wycie. Ludzie pozamykali się w
domach i zatrwożeni patrzyli przez okna w ciemną noc. Ci bardziej
wrażliwi, wychwytywali smutek chwytający za serca, ci zabobonni
ustawiali w oknach świece, a przy drzwiach kładli żelazo. Ci, którzy
musieli być tej nocy poza ludzkimi osiedlami, rozglądali się lękliwie
po zaroślach, czujni na najlżejszy szmer i z niepokojem obserwowali
świecące w mroku oczy drapieżników. Bardowie wsłuchiwali się w żałobne,
wilcze requiem i zapamiętywali każdy dźwięk, by powtórzyć go następnym
pokoleniom. Trynne wyła, bo w tej postaci nie potrafiła płakać. Wiatr
wiejący od morza niósł zapach soli, ryb i wodorostów, a także
wszystkiego to, czego ludzie nie potrafią nazwać, a co woda ukrywa pod
swoją powierzchnią. Morska bryza mierzwiła rudą sierść rozpaczającej
wilczycy. Wkrótce Trynne ochrypła, ale słyszała, że jej pieśń podjęły
okoliczne wilki i psy. Caspian został zamordowany i tylko zwierzęta
zdołały pojąć jaka to dla księżniczki – potwora dotkliwa strata. Dla
zwierząt oni oboje byli tacy, jak one. Dzicy, wolni, szczęśliwi z
małych, codziennych rzeczy. Dla ludzi, Trynne i Caspian na zawsze mieli
pozostać tylko potworami.
Rano jedna z kobiet zbierających na wysokim wybrzeżu nad zatoką torf,
przybiegła do swej wioski przerażona. Dopiero nad morzem ludzie
zrozumieli, co ją tak wystraszyło, a po strasznej nocy można było
spodziewać się wszystkiego. Na ostrych skałach leżała martwa kobieta.
Była naga, a w jej rudych włosach lśniły pasma przedwczesnej siwizny.
Na jej ciele widniały wyraźne ślady po wilczych pazurach. Gdy wieśniacy
wrócili do wioski po sznury, by wydobyć ciało nieznajomej, na skałach
nikogo już nie znaleźli. Odprawili szybko modły, żeby duch zmarłej nie
nawiedzał wybrzeża i powrócili do swych domów ścigani wilczym wyciem.